Anioł Stróż
Ty młoda piękna sowo
ocaliłaś mnie przed wątrobą
zgnicia i chęci picia
bo śpisz gdy dzień blaskiem lśni
a gdy nocą ja czaję się z wiersza procą
ty z uśmiechem stajesz u drzwi
nie nudź mi tutaj powiadasz mi
i wzrok szpiegowski wlepiasz w me gały
mówiąc kochanie po cóż modlisz się
gdy kop i święte wyrazy
wynocha ciałem stały się
tam w polu zdechnąć każesz mi
nie mówiąc nigdy do widzenia
bo wierzysz że dusza i ciało
nigdy się nie rozmienia
wódka już dawno skończyła się
ty w swym triumfie pocieszasz mnie
a nie mówiłam
łeb pali się
a nie mówiłam
do świtu jakoś nie ciągnie mnie
a nie mówiłam gary pomyłam w piecu napaliłam
włosy zakręciłam modlitwę odmówiłam a nie mówiłam
zakupy zrobiłam dawno i wszędzie już zresztą byłam
mówiłam czy jeszcze ci źle
zabieram wiersz
i cichutko na palcach wymykam się...
Czar prysł
Czar prysł
gdyśmy się poznali
miłość na zapiecku przycupnęła
zziębnięta
ciebie
wypatruje
wśród rojeń fantazji
i nadziei nieco
błądzi bez wytchnienia
wierząc
w ogniki
które już nie świecą
Czekam na oprawcę
czekam na oprawcę
codziennie
cierpliwie
czasem przyjdzie
zrobi zastrzyk
ulgę przyniesie
czasem przyłoży
nóż do gardła
przypominając
o swojej misji
by znów
przywracać mnie
do życia
Jak przekonać wiatr
jak przekonać wiatr
by leciał gdzieś
ponad las
pochylił się
nad zmęczonym dniem
tam gdzie nie można
dotknąć ciebie
na serca dnie
ocalić czas
podnieść przemęczoną twarz
jak we śnie
tak żyć się chce
Jeszcze tyle radości
Jeszcze tyle radości
w milczeniu
obojętnych na zło
w ignorancji i wstydzie
przypadkowego spojrzenia
tyle radości w majestacie dnia
i samotności nocy
Jeszcze tyle wysiłku
pomadki niemodnej grymas
ślepy drżeniem na iskrzący śnieg
oczu wyblakłych
kolejnej bitwy o przetrwanie
Tyle nadziei zapomnianej
w pułapce myśli do słońca
tęsknoty serca rozedrganej
to nic że późno
i wracać dokąd nie ma
już rosa
już nie ma ciemności nieba
tak już blisko do siebie
i mówić nie potrzeba
Nie pytaj mnie więcej
Nie pytaj mnie więcej
o garb moich myśli
nie szukaj chciwymi zmysłami
nie przewieje cię wiatr
przejdziesz obcy ponad drzewami
pochłonie ciebie maska i poza
na którą złapać chcesz jak w obrożę
oczywisty kształt
bo tylko taki namacalny umiesz przyswoić
niepewny
gdy przelotny przejdzie wiatr
deszcz co rozchyli cienie me
parne powietrze
zagrzmi rozkołysze korony leśne
uciszy niepokoje
jak siekiery ostrzem
rozwali łeb na dwoje
Och , Kocięcki !
Och , Kocięcki !
gdybyś ty nie...
gdybyś ty nie uląkł się
Klęski
i gdyby z nagła twa
Prostota
podjęła drzemiącego w tobie
Kota
dałbyś ty
100 dolarów w kościele
na tacę
by dziś twój umysł pracował
inaczej !
Pogrzeb
Gdy wszystko już spisane
I opatrzone
Jak trzeba
Idą...
Spokojni ufni w korowodzie
Przecież nie trafi ich z nagła
Potrzeba
Więc wódki tańców miłości i chleba
Prosto do nieba
Przytul mnie zmierzchu
przytul mnie zmierzchu
peleryną mroku
przyćmij światła
bo złudne kolory
jam ziarno w wilgotnej glebie
nie pozwól bym wzrósł na nowo
bo nic nie masz nad karłów ziemskie rozmowy
i wiatr kołysze
porwij mnie zmierzchu
jam pył złapany w sidła
rozwlekam tęsknotę jak nić
gdy lato się kończy
rozewrzyj ramiona wzlecę wyżej przepłynę przez
wiatr
to nic że smaga po twarzy jak nietoperz
ślepy zawisnę na gałęzi by po omacku
bez kontroli zawierzyć raz jeszcze
roztrzaskać w pył wszystkie granice
i lecieć tam gdzie zapór już nie ma
nie ma bólu i nad padliną rozsiadłych kruków
nie słychać zgiełku przekupnego
gdzie wszystek niecnoty i przekór morałów szlag trafił
gdzie blask tęsknoty i woli nie zamilkł w dali
tam płynąć chce mi się biec choć w koło ranią
choć zewsząd patrzą oczy i jęzory chwalą się że nie kłamią
choć zwierciadeł odbicia drwią z twojej postury
to nic że nie chciałem uwierzyć zaplątany w chmury
uciekam by innej zaznać pozy
tam gdzie nie wie jak dolecieć wiatr
tam gdzie nie ma nic i nadziei brak
nieskończony jak syn zmartwychwstały
dać się unieść tym wrażeniu i płynąć
wciąż płynąć choć rozbitym o skały
poczuć że żyję choć zginę bez chwały
zmierzchu mój dopomóż bym choć trochę mógł go
pojąć
wszystko zgaśnie ucichnie wszystko wiatr rozsiewa
nikt już nie zapyta jak się dzisiaj miewam...
Sukces
Sukces to chwila słabości
zwyciężona siłą woli
to czas dezercji z życia
i odwaga trzymania warty
w letargu myśli kłębowiska
w ciemności która nie chce odejść
za horyzont nocy
to wiara
że chwila słabości jest potęgą
to słona łza i kropla słonej wody
w morzu abstrakcji
tajemnicy istnienia
w ciągłym dążeniu
do zrozumienia
Tak bardzo chcę wierzyć
tak bardzo chcę wierzyć
że jesteś realna
że istniejesz naprawdę
że gdy patrzę na ciebie
nie utonę w pejzażu czarnego lustra
i nie zobaczę tam ciebie
że oczy twoje są namacalne
że tulisz mnie nimi
i uspokajasz na chwilę
że czas ten nie przeminie
a sen który śnię nie obudzi mnie
ty znów dotkniesz moich włosów
jak matka
w której spocząć chcę
więc otul mnie raz jeszcze
to naprawdę dzieje się
To życie trzeba wchłonąć
to życie trzeba wchłonąć jak ziemia
wchłania ogień wodę i powietrze
trzeba upadać by ciągle na nowo
wydobywać się z siebie iść w nieznane
zasiadać przed telewizorem
żując ustawiczne cierpienia
z kulą u nogi z zadrą w sercu
ścigać marzenia które już dawno
wchłonęła ziemia i tylko ciebie
jeszcze rozlicza z absencji
cierpliwa
Zanurzam się
Zanurzam się
tańca pozorem
Zagubiony
werbel ludzkich kopyt
Najeżony
do koła zaprasza
Nieśmiertelności
Jak w transie
błagając
O ostatni ratunek
czekam
W poczekalni
Zbawienia
Spóźniony
Na Wietrzny Bal Wszystkich !
WOŁAM !
Zaśnij już
wstydliwie wychodzisz za próg
niepewna
czy tęcza rozkwita
a gdy deszczem drżąca
zaszlochasz
mgły poranka
jak co dzień
obudzą chęć wyjścia
gestem bladym
łzę smutku ocierasz
konająca
nieśmiało przed dniem
śpiąca umykasz
snu dotykasz
Życiowe igraszki
ukłon bo wypada
nie umiesz przepadasz
kto zagada nie podpada
kto zapyta po co
nam ta maskarada
żeby przeżyć
z wiatrakami się nie mierzyć
bo boli w niedoli
zaśpiewaj jak chcą
nie polecisz na dno
nie stój z boku
przełam kry
ja już dawno wypadłem
z gry
powrót
|